Ursynowscy policjanci w drodze działań operacyjnych, ustalili, że podejrzaną o zniknięcie z kasy firmy 190.000 zł jest 30-letnia pracownica. Kobieta miesięcznie dokładała do swojej pensji od 10.000 do 15.000 zł. Nie wiedząc, jak zakamuflować brak takiej kwoty w kasie, wydała konwojentowi przewożącemu gotówkę w kwocie 6000 zł, a w dokumentach przypisała jeszcze 190.000 zł. Po tym sprawa wyszła na jaw. Kobieta trafiła do policyjnego aresztu. Przyznała się do przestępstwa. Grozi jej do 5 lat więzienia.
Kobieta była zatrudniona w kasie korporacji świadczącej usługi medyczne na warszawskim Ursynowie. W trakcie realizacji obowiązków wymyśliła, że lekko pogrubi swój portfel i podbierała z kasy różne kwoty pieniędzy. Miesięcznie dochodziło nawet do 15.000 zł. Kiedy uzbierała się duża kwota, miała świadomość, że sprawa wreszcie wyjdzie na jaw. Wpadła zatem na genialny pomysł, że podejrzenie skieruje na konwojenta i jakoś się to wszystko rozmyje.
Mężczyzna odebrał i pokwitował odbiór 6000 zł. W tym czasie przebiegła 30-latka spreparowała dokumenty firmowe, żeby wewnętrznie wykazać, że wydała jednorazowo 196.000 zł, chociaż nigdy takich sum jednorazowo nie wydawano. Nieprzemyślany szwindel wyszedł na jaw. Kierownictwo korporacji powiadomiło policjantów, a ci w drodze czynności operacyjnych zebrali dowody wskazujące jednoznacznie na panią z kasy.
Kiedy funkcjonariusze pojawili się w firmie, żeby ją zatrzymać, kobieta nie przyznała się do przestępstwa. Po 10 minutach jednak stwierdziła, że to ona przez rok wyjmowała z kasy zakładowej różne kwoty pieniędzy, dzięki którym podwyższyła sobie standard życia. Teraz będzie musiała stanąć przed sądem, który może ją skazać na pobyt w skromnych, więziennych warunkach przez 5 lat. Nie wykluczone, że będzie musiała zwrócić tę kwotę pieniędzy.
Bez zgody szefów wypłacała sobie duże premie. W rok uzbierała prawie 200 tysięcy zł
- 23.06.2020 12:54
Napisz komentarz
Komentarze